Krzysztof Kieślowski - "Fotografie z miasta Łodzi" w Białymstoku

31 maja 2011 roku w foyer białostockiego kina Forum odbył się wernisaż wystawy zdjęć Krzysztofa Kieślowskiego pt. "Fotografie z miasta Łodzi". Wystawa została przygotowana przez Muzeum Kinematografii w Łodzi, fotografie zostały udostępnione przez żonę reżysera - Marię Kieślowską, a wystawę objęły swoją kuratelą Panie Krystyna Zamysłowska oraz Maria Kurowska, która przygotowała ciekawy tekst promujący wystawę na plakatach, flyerach, internecie czy nawet w prasie. "Fotografie z miasta Łodzi" to zbór ok. 40 czarno-białych zdjęć prezentowanych ładnie na tle jasnego passe-partout przedstawiające zarówno portrety ówczesnych mieszkańców miasta jak i łódzkie pejzaże. Zdjęcia, wg podanych przez organizatorów informacji, zostały wykonane przez Kieślowskiego w latach 1965-1966, kiedy to był on studentem pierwszego roku Wydziału Reżyserii w Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej i Filmowej w Łodzi. Wystawa w takiej formie, jak została zaprezentowana w Białymstoku, począwszy od marca 2006 roku była praktycznie nieprzerwanie pokazywana w innych miastach na całym świecie: m. in. w Paryżu, Nowym Yorku, Madrycie, Helsinkach, Meksyku i wielu, wielu innych. Wg informacji zawartych na stronie Muzeum Kinematografii w Łodzi odwiedziła ponad 50 miast, co podejrzewam nie jest i tak pełną listą. Widoczne było to także po lekkich ryskach, przytarciach itp. na kartonowych ramkach zdjęć, które to ślady dodają wędrownego klimatu całej wystawie.


Wystawa ta jest dla mnie doskonałym pretekstem by opowiedzieć jak wielkim szacunkiem darzę to, co robił i kim był Krzysztof Kieślowski oraz jak wiele sam próbuję zaczerpnąć nie tylko z jego zdjęć, które są słabo znaną sferą dokonań, ale także z filmów, zarówno dokumentalnych, jak i fabularnych, a najwięcej chyba z jego życia, bowiem był on postacią bardzo inspirującą. Dlaczego był tak niezwykłym człowiekiem i czego nauczyć się może dokumentalista od nota bene reżysera znanego najbardziej z fabuły? Postaram się krótko wyjaśnić.


W trakcie pierwszego roku Wydziału Reżyserii w Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej i Filmowej w Łodzi, gdzie, jak wspomniałem, studiował Kieślowski większość zajęć miała charakter teoretyczny. Były to wykłady z historii sztuki, filmu i literatury, elektrotechniki, zasad optyki, oświetlenia. Do jednych z nielicznych zajęć o praktycznym charakterze było m. in. samodzielne fotografowanie, które przybliżało do pracy z kamerą filmową, uczyło patrzenia i obserwowania rzeczywistości, a także zmuszało do wyszukiwania interesujących danego studenta tematów. Domyślić się można, że rozpiętość tematyczna zdjęć, jakie przynosili wówczas studenci na zajęcia była szeroka i podobna do tematów wybieranych przez dzisiejszych miłośników fotografii - od najbardziej oczywistych - pejzażu i architektury, przez fotografie ładnych dziewczyn, po zdjęcia z ulicy: reporterskie, portretowe i dokumentalne. Kieślowski podobno fotografować lubił  i często włóczył się po Łodzi z Druhem, a później dwuobiektywowym Startem. Uczelnia dawała sprzęt, a nawet materiały fotograficzne czyli przede wszystkim negatywy, udostępniała też ciemnię - laboratorium fotograficzne. Warunki bardzo sprzyjające zabawie z aparatem. Zdjęcia z omawianej wystawy prezentują właśnie zdjęcia wykonane podczas wielogodzinnych spacerów Kieślowskiego po zaułkach Łodzi. Na prezentowane fotografie składają się m. in. portrety różnych osób. Można się domyślać, że część z zatrzymanych w kadrze twarzy to znajomi Krzysztofa z czasów studiów, a w przeważającej większości przypadkowi przechodnie, miejskie kwiaciarki, staruszkowie oraz dzieci bawiące się bez opieki rodziców. Są też sceny z ulicy, typowo reporterskie ujęcia oraz pejzaże miejskie. Oglądając wystawę łatwo zauważyć, że Kieślowski często odwiedzał różnego rodzaju większe skupiska ludzi - jakieś festyny, zabawy miejskie i tam wyłapywał obiektywem ciekawe spojrzenia. Łódź z tamtych lat była bardzo fotogenicznym miastem - obdrapane mury, zaniedbane budynki, zmęczone twarze - takie obrazy wyrabiały w przyszłym reżyserze bardzo charakterystyczną później wrażliwość i ukierunkowanie na człowieka. Zdjęcia nie zawsze kunsztowne pod względem techniki - czasem nieostre, poruszone, ale wspólnie dające bardzo szeroki i zróżnicowany charakter miasta widzianego oczami młodego Kieślowskiego.


"Wszystko to, co mamy  naprawdę do powiedzenia, to jest to, cośmy sami przeżyli i zrozumieli. Po prostu nikt nie jest w stanie za nas przeżyć życia, a my jako opisywacze nie jesteśmy w stanie napisać czy sfotografować niczego więcej, niż to co sami przeżyliśmy." Są to słowa, które Krzysztof Kieślowski wypowiedział w późniejszym czasie, kiedy był już uznanym reżyserem (padają w filmie dokumentalnym "Sill Alive" - 2005r.) i jestem pewien, że do omawianych zdjęć nie odnoszą się bezpośrednio. Warto przytoczyć je z prostego powodu - jest to bardzo fundamentalne stwierdzenie dla całej jego twórczości i myślę, że nie tylko jego. To Łódzka filmówka nauczyła Kieślowskiego, że by opowiadać historie, trzeba mieć swój świat, jakieś własne przeżycia, "coś nażyć" jak powtarzał za swoją przyjaciółką Hanną Krall. Jest to metoda, dla mnie osobiście bardzo bliska. Nie interesuje mnie oglądanie czystego, obiektywnego dokumentu (jeśli taki w ogóle istnieje), a dokument, który jest równocześnie odautorską wypowiedzią, zawiera pewną refleksję lub stosunek autora do poruszanego tematu. Trzeba dodać, że dobie tworzenia filmów dokumentalnych przez Kieślowskiego czyli w latach 60-tych i 70-tych dokument spełniał zupełnie inne funkcje niż dzisiaj. Wówczas polska rzeczywistość była po prostu nieopisana, istniał głód poznania wielu sfer życia. Była to rzeczywistość PRL'u, z prasą naznaczoną politycznym śladem  i raczkującą telewizją - w końcu dopiero w '61 roku ruszyła codzienna emisja programu telewizyjnego. Co innego niż dziś, kiedy od filmu i fotografii dokumentalnej trudno się opędzić i nie chłonąć nowych wiadomości.  

 
"Nieważne kiedy wyjmuje się kamerę, ale po co się to robi?". Istotne było dla niego by poprzez filmy opowiedzieć jakąś historię, porozmawiać z widzem, fotografować "przez siebie". Powtarzał to przy okazji wielu wywiadów. Dokumenty Kieślowskiego nie polegały na zatrzymywaniu rzeczywistości, która przelatywała obok. Opierał się on za innej zasadzie. Na początku zawsze była idea/pomysł, następnie wchodził w tę rzeczywistość, którą chciał zbadać i sfotografować, a na koniec przy montażu komponował ją w bardzo spójną opowieść podłóg początkowej idei. A zatem schemat pracy przy dokumencie wyglądał tak: pomysł/idea ---> realizacja ---> montaż ---> wynik w postaci filmu. Czy można tego samego klucza użyć przy budowaniu dokumentu zdjęciowego? Z pewnością.


Przyznam szczerze, że pomysły na dokument Kieślowski miał znakomite i niecodzienne. Metoda wydaje się zawsze dopasowana do tematu. Jako przykład podam filmową realizację dokumentalną pt.: "Siedem kobiet w różnym wieku". Film pokazuje życie aktorki baletowej na różnych etapach. Od nauki, poprzez zdobycie doświadczenia i umiejętności taneczno-aktorskich, angaż i rolę w ważnym, życiowym przedsięwzięciu scenicznym, sukces, a następnie stopniowe zejście ze sceny. Nie można było nakręcić tego filmując życie i pracę jednej osoby, zajęło by to ze czterdzieści lat, dlatego sfotografowane zostały przeżycia siedmiu osób dając zdystansowany, ale nieobiektywny obraz kariery aktorki baletowej, jej przeżycia i rozterki. Podobnie z dokumentem "Gadające głowy" - pomysł na dokument w którym 100 osób odpowiada na trzy proste pytania: "Kim jesteś?", "Ile masz lat?" i "Czego byś chciał/chciała?". W filmie odpowiedzi udziela wybranych ok. 40 osób w kolejności od najmłodszego do najstarszego - od niemowlaka po 100-letnią babcie. Wywiad oparty na prostym schemacie, fundamentalnych, ogólnych pytaniach i dlatego tak wymowny i dzisiaj zaliczany do klasyki gatunku. Jest to 15 bardzo zastanawiających minut. Jeszcze inaczej było w przypadku filmu pt. "Przejście podziemne". Stworzone zostały dwie wersje filmu - jedna wg scenariusza: sztuczna i nieudana oraz druga całkowicie spontaniczna - przejście niemalże w jednym ujęciu aktora Andrzeja Seweryna z kamerą. Obie odsłony tego samego miejsca połączone później w jedną całość. Film ten Kieślowski i tak uważał za nieudany, ale technika i realizacja sama w sobie pozostaje bardzo ciekawa.


Abstrahując zupełnie od wystawy, a skupiając się na życiu i twórczości Krzysztofa Kieślowskiego w ogólnym ujęciu warto zauważyć, iż reżyser szufladkowany w latach osiemdziesiątych jako przedstawiciel tzw. kina moralnego niepokoju, od czego często się odżegnywał, nigdy nie krytykował bezmyślnie systemu. Znamienna jest scena w "Amatorze", a więc już w fabule, kiedy to bohater Filip Mosz rozmawia z Dyrektorem fabryki o zwolnieniu ich wspólnego kolegi, kierownika z działu Mosza - Pana Osucha za "wybryki" Mosza czyli za jego demaskatorskie filmy. Tytułowy filmowiec-amator pragnie w swoich realizacjach obnażać słabości i wynaturzenia systemu, pokazywać prawdę, że pieniądze na odnowienie pewnej kamienicy zostały ukradzione. A dyrektor pyta "Jaką prawdę?" i dodaje, że "Wy nie wiecie wszystkiego". "Te pieniądze na kamienicę to poszły na dofinansowanie przedszkola, tego samego, do którego chodzi wasza córka, bo nam nie zawsze dają na to, na co my chcemy wziąć" (cytat skrócony i niedokładny). To był pierwszy raz, kiedy środowisko nie mogło pogodzić się z faktem, że Kieślowski popełnił tak straszną rzecz - przyznał w swoim filmie rację przeciwnikowi, komuniście. Pytany później o to w wywiadach stwierdzał spokojnie, że ta scena była po prostu potrzebna. Jakby chciał swego bohatera pouczyć, że by robić dokument konieczna jest duża wiedza i że rzeczywistość jest bardziej skomplikowana niż się wydaje. Słusznie podsumował to krytyk filmowy Tadeusz Sobolewski stwierdzając, iż Kieślowski nigdy nie obnosił się w duchu zbiorowej, egzaltowanej krytyki systemu, bo on  wszędzie widział tylko ludzi.Osobiście mam identyczne wrażenie zarówno, kiedy oglądam jego dokumenty, widzę te pierwsze czarno-białe zdjęcia z miasta Łodzi oraz kiedy słucham wywiadów z nim (trzeba tutaj podkreślić, że Kieślowskiego wyjątkowo dobrze się słucha, a same wywiady mocno wykraczały poza tematykę filmową, były to nieraz po prostu rozmowy "o życiu").


Kieślowski przebył drogę od pragmatyzmu i materializmu w dokumencie, aż do głębokiego humanizmu w fabule. Jego ostatnie filmy są w zasadzie o tym, czego zobaczyć nie można. Pięknie mówił o codzienności, że nam się wydaje, iż wszystko możemy jeszcze zrobić, mamy nadal tyle czasu, możemy jeszcze wszystko osiągnąć, a życie ostatecznie okazuje się tylko króciutką chwilą. Te chwile Krzysztof Kieślowski wdzięcznie zatrzymywał na klatce negatywu w aparacie fotograficznym i warto przy okazji ewentualnej obecności tejże wystawy przypomnieć sobie tę znakomitą postać polskiej kultury.

Pokutnicza Góra Grabarka

Góra Grabarka jest na mapie Podlasia miejscem szczególnym nie tylko dla wyznawców prawosławia, ale również dla wielu innych osób, które kiedykolwiek miały okazję je odwiedzić. Mam tu na myśli między innymi fotografów, dokumentalistów i fotoamatorów, którzy w twórczy sposób próbowali i wciąż próbują pozostawić ślad swojej obecności na tej niesamowitej górze otoczonej dziś Monastyrem, trzema świątyniamioraz tysiącami krzyży przyniesionych przez wiernych z okolicznych miejscowości oraz przywiezionych z najdalszych zakątków Polski i Świata. Nie zamierzam opowiadać o historii Góry grabarki, dokładnym położeniu itp.formalnych sprawach, ponieważ bardzo łatwo można znaleźć te informacje w sieci, do czego zresztą zachęcam. W zamian chciałbym przedstawić kilku najciekawszych wg mnie autorów, jacy dokumentowali i fotografowali Św. Górę, podpowiedzieć, gdzie szukać dobrych zdjęć stamtąd i przytoczyć kilka wypowiedzi od praktyków tematu.

Tematyka sacrum w fotografii jest wyjątkowo delikatna i trudna, szczególnie, jeśli jest to dodatkowo dokument lub reportaż. Podejmuje go jednak dziesiątki jeśli nie setki zapalonych fotografów przyjeżdżających zwiedzić lub pomodlić się na Grabarce. W ostatnich latach bardzo widoczne jest to w czasie największego święta - Święta Przemienienia Pańskiego, na które w pielgrzymkach, pociągami, autobusami, samochodami przyjeżdżają tysiące wiernych, a wśród nich nierzadko miłośnicy zdjęć czy reporterzy. Zastanawiające jest jednak, że w publikacjach książkowych, internetowych lub prasie pojawiają się jedynie zdjęcia o charakterze typowo informacyjnym - mam na myśli fotografie reportażowe czy jak to nazywam "gazetowe" podpięte pod tekst, ewentualnie pojedyncze zdjęcia w albumach czy na galeriach internetowych. Zdjęcia niestety często słabej jakości - proste lub nawet prostackie, kiczowate, nachalne. Bardzo się cieszę, kiedy uda mi się natknąć na fotografie, które nie są pamiątką z pobytu, a wypowiedzią autorską z pokładem emocji. Na szczęście takie zdjęcia również powstawały na Górze Krzyży, jak nazywa się nieraz Grabarkę. Z przyjemnością wymieniam zatem takich autorów jak: Marek Dolecki, Adam Bujak, Tomasz Mościcki, Tadeusz Żaczek, Ryszard Zięckowski, Zdzisław Rynkiewicz czy Wiesław Zieliński, którym udało się dokonać tego, o czym napisałem - na polu fotografii opowiedzieć historię o Św. Górze Grabarce w sposób nietuzinkowy, nieraz piękny, a czasem surowy i pełen niepokoju.
Ks. Nikon, fot. Ryszard Zięckowski - A FIAP, AFRP
Bardzo chciałem usłyszeć od wymienionych osób jakie były ich intencje przy tworzeniu cyklów zdjęć  i co  przyciągało na Grabarkę w Święto Przemienienia Pańskiego oraz w inne dni? Miałem sposobność zapytać m.in. Pana Zdzisława Rynkiewicza, autora zdjęć pt. "Grabarka 1973", które, nawiasem mówiąc, można obejrzeć na jego stronie internetowej: http://www.zrynkiewicz.pl/. Oto, co miał do przekazania: "Grabarka, to miejsce szczególne na Podlasiu. Symbioza Sanktuarium i Świętej Góry, czczonej od wieków przez ludność wyznania prawosławnego. Nabożnego klimatu tej miejscowości dodają legendy o cudownej mocy uzdrowieńczej wód źródełka, płynącego u podnóża Świętej Góry. Szczera i autentyczna wiara pielgrzymów tego Sanktuarium tworzy niepowtarzalną aurę modlitewną tutejszych uroczystości religijnych. Od wielu lat miejscem kultu wyznawców prawosławia interesują się twórcy wielu dziedzin sztuki, szukający natchnienia do swych przemyśleń twórczych. Wśród nich liczną grupę stanowią fotograficy. Mój pierwszy wyjazd do Grabarki miał miejsce w 1973 r. kiedy  i Św. Góra Grabarka i jej Sanktuarium były mało znane w Polsce i świecie a uczestnikami uroczystości religijnych byli raczej indywidualni pielgrzymi – głównie z okolicznych miejscowości. Do Grabarki wybrałem się w grupie kilku zaprzyjaźnionych fotografików Białostockiego Towarzystwa Fotograficznego. Pojechaliśmy w przeddzień głównych uroczystości Święta Przemienienia Pańskiego – zwanego też Świętem Spasa Izbawnika - aby w porze nocnej dokumentować pielgrzymów, czuwających u wrót Monasteru. To nie było łatwe zadanie. Nasza obecność – mimo szczytnej misji dokumentowania tej unikatowej w Polsce uroczystości - nie mogła zakłócać atmosfery modlitewnej. Z obserwacji kilku moich wyjazdów do Grabarki wiem, że nie wszyscy fotograficy – zwłaszcza młodzi - przestrzegali tę zasadę. Ale to chyba kwestia nadmiernego temperamentu. Już pierwszy mój wyjazd do Grabarki nasunął wniosek, że to, co dzieje się na Świętej Górze  Grabarce należy ocalić od zapomnienia, utrwalając te uroczystości na kliszy fotograficznej. Każdy mój wyjazd do Grabarki owocował zdjęciami, naświetlonymi na kilkunastu rolkach filmu. Świat szybko się zmienia i to nieodwracalnie. Kiedyś wkroczy tu (jak do większości sanktuariów) komercja, która zakłóci przede wszystkim modlitewny klimat zadumy i wyciszenia. Mam jednak nadzieję, że to nastąpi raczej później niż wcześniej."
Fot. Zdzisław Rynkiewicz
Fotografie Pana Ryszarda Zięckowskiego, do którego również zwróciłem się z prośbą o podzielenie się swoimi przeżyciami i spostrzeżeniami z podróży na Górę Krzyży widziałem po raz pierwszy na Galerii Bezdomnej w Białymstoku w 2009 r. Dało się odczuć, że były to zdjęcia sprzed dobrych paru lat. Zastanowiło mnie więc czy warto nadal jeździć na Św. Górę i utrwalać jej pejzaż, świątynię oraz ludzi przyjeżdżających co roku na święto? Czy temat nie został wyczerpany w latach osiemdziesiątych przez takie osoby jak np. Marek Dolecki? Powstające na Grabarce zdjęcia, to przecież w większości przedstawienia krzyży przyniesionych przez wiernych, czasami portrety samych wiernych… Mnie osobiście interesuje fotografia „autorska” – krótko mówiąc, kiedy fotograf nie tylko robi dokument o jakiejś sprawie, ale dodaje też do zdjęć swoją subiektywną wypowiedź, przedstawia temat na swój sposób i robi to za pomocą nie pojedynczej fotografii, ale serii. Dlaczego zatem choć co roku na Święto Przemienienia Pańskiego jeździ tyle osób fotografujących, to powstaje tak mało interesujących reportaży? Pojawiają się co najwyżej (m. in. w internecie) pojedyncze zdjęcia, które nieczęsto bywają oryginalne. Czy to kwestia udźwignięcia tematu? Ryszard Zięckowski: "W przypadku fotografii reporterskiej trudno mówić o fotografii autorskiej bądź nie. Zawsze jest to dokument, ale o jego wartości świadczy sposób wypowiedzi. W zdjęciach części fotografujących oddana jest ta niesamowita atmosfera misterium sakralnego i właśnie to stanowi o wartości tych reportaży. W fotoreportażach tego typu bałbym się  subiektywnych wypowiedzi, bowiem wielu ludzi nie dorosło do wydawania sądów i ocen zwłaszcza o obrzędach religijnych. No chyba, że taki reportaż ma być uderzeniem w fotografowanych. Moje zdjęcia mają na celu wzajemne poznanie  zrozumienie i zbliżenie. Na Grabarkę jeździłem nie tylko w Święto Przemienienia Pańskiego, ale i w dni powszednie, Wielki Piątek, Święto Jordanu czy po pożarze. Rozdzielmy teraz Grabarkę na Starą i Nową czyli tą przed i po  pożarze. Na tego typu uroczystości fotografujący powinni jeździć zawsze, bo nawet jak nie tworzą „wiekopomnych” dzieł, to stale robią cenną dokumentację.  Taki temat nigdy się nie wyczerpie. Stara Grabarka to była cudowna atmosfera. Nawet w powszedni dzień (nie święto) czuło się tam obecność Boga (niesamowite, ale nie potrafię tego wytłumaczyć). Nowa Grabarka niestety wiele straciła z tego klimatu, a w święta zaczyna się upodabniać (niestety) do Częstochowy. Sam Pan zauważył, że wielu fotografujących jedzie na Grabarkę jedynie w Święto Przemienienia Pańskiego. Wiec proszę pomyśleć jak oni traktują tę uroczystość. Z przykrością muszę stwierdzić, że niektórych takich artystów wręcz przeganialiśmy z księdzem Nikonem bądź zwracaliśmy im uwagę. Szczególnie zapamiętałem gnojka, który wręcz dotykał szerokokątnym obiektywem do twarzy kobiety obchodzącej Górę na kolanach przeszkadzając jej w modlitwie.  Niestety tacy znajdują się wszędzie i w każdej nacji. Ja na wykładach staram się uwrażliwić moich uczniów na takie sytuacje, to jest miejsce kultu religijnego a nie plener fotograficzny. 
Ostatni Wielki Piątek przed pożarem, fot. Ryszard Zięckowski - A FIAP, AFRP
Prawdziwych reporterów i uduchowionych ludzi jak np.: Dolecki, Bujak, Rynkiewicz czy moja osoba przyciąga do miejsc kultu ich  duchowość i chęć rejestracji przeżyć innych ludzi. Innych fotografów niestety często co innego. Szczególnie dramatycznie uwidoczniło się to w latach 60-tych jak reporterzy TVP przedstawili Polskich Tatarów w Święto Bajram-Kurban jako dzicz, podrzynającą w religijnym amoku gardła ofiarnych zwierząt. Mogli to zrobić bo wtedy była komuna, ale niektórzy fotografujący do dziś myślą kategoriami sensacji i egzotyki. Oni zjawią się na Grabarce, w Częstochowie, w Kalwarii Zebrzydowskiej itp. i na pewno starają się zrobić fotki subiektywne, nie patrząc na to czy kogoś skrzywdzą czy obrażą. Jeśli fotograf chce być uczciwy, to nie może miejsc kultu traktować jak sensacji od święta, ale być tam w „świątek i piątek”. Dlatego tez zdziwiło mnie trochę, że Pan ograniczył swoje pytania do fotografowania Grabarki tylko w święto Przemienienia Pańskiego. Udźwignięcie tematów – reportaży z uroczystości religijnych to wielka odpowiedzialność i nie dotyczy to tylko Grabarki, może dlatego nie ma wielu dobrych wielozdjęciowych reportaży. Ja często czytam o religiach, które fotografuję, dostosowuję się do wymogów (np.: oblucje i wymaganie czystości i postu)." 

Nadzieja - pierwsze Św. Przemienienia Pańskiego po pożarze, fot. Ryszard Zięckowski - A FIAP, AFRP
Chciałbym przedstawić też w tym miejscu Bartosza Sobanka osobę spośród młodszego pokolenia fotografów  która podobnie jak poprzednicy odwiedziła Grabarkę podczas Święta PP i zrobiła fotoreportaż, ciekawy fotoreportaż. Nie są to zdjęcia krzyży czy przedmiotów kultu, a przynajmniej nie one stały się bohaterami tych klasycznych, czarno-białych zdjęć. Są to portrety dokumentalne czy reportażowe ukazujące w dyskretny sposób wiernych. Część zdjęć jest w formacie 6x6, część w małoobrazkowym prostokącie. Mnie najbardziej zainteresowały te pierwsze. Bardzo trafione, spokojne portrety, które można zobaczyć na autorskiej stronie Bartosza: http://sobanek.com/. Poprosiłem autora o odpowiedź na pytanie: czy był jakiś rozdźwięk między jego wyobrażeniami na temat Św. Góry Grabarki a tym, jaka atmosfera panuje tam w rzeczywistości oraz czy z racji swoich zamiłowań podróżniczych odwiedzał miejsca kultu religijnego, które można by porównać do Św. Góry Grabarki? Bartosz Sobanek: "Nie byłem laikiem. Wiele miejsc kultu odwiedziłem wcześniej. Od kościołów katolickich i koptyjskich, poprzez świątynie hinduistyczne, buddyjskie i sikhijskie aż po meczety i synagogi. Podróżowałem  często śladem miejsc świętych. Myślałem, że widziałem już wiele i nic nie będzie mnie w stanie zaskoczyć bądź zadziwić. Myliłem się. Święta Góra Grabarka była dla mnie szokiem i zmieniła moje podejście do religii. Już sama droga, leniwie wijąca się wśród wzgórz, pól i lasów, daje zapowiedź miejsca. Krótka wspinaczka schodami i moim oczom ukazało się to święte miejsce wyznawców Prawosławia. Poranna mgła jeszcze skrywała las, w którym wierni stawiają krzyże. Powoli odsłaniał się monaster i cerkwie klasztorne. Wierni z całego kraju przybywali na obchody Święta Przemienienia Pańskiego. Zorganizowane pielgrzymki, setki samochodów, rowerzystów, pieszych. Wszyscy przybywali zjednoczeni wiarą i przepełnieni szacunkiem do miejsca. Usiadłem wśród nich. Chłonąłem atmosferę tego miejsca. Wyciszenie połączone z podniosłą atmosferą pikniku. Radosne spotkania i zaduma pod krzyżem. Pełen przekrój wiekowy. Ludzie na kolanach okrążający cerkiew. Zapalający świece. Ustawiający nowe krzyże. Poczułem się dobrze. Nie wisiało w powietrzu zacietrzewienie częstochowskich katolików, nie było gwaru hinduskiego Waranasi czy posmaku agresji Meczetu Piątkowego. Było inaczej. Prosta wiara przepełniająca wszystkich i wszystko udzieliła się i mi. Świętej Górze najbliżej chyba do kościołów koptyjskich. Jednak tam, ze względu na ciągłe zagrożenie ze strony muzułmanów sprawia, że atmosfera jest ciężka. Chyba kolejne reformy religii i dopasowywanie jej do czasów obecnych obdziera ją z tego co dla niej najważniejsze. Z uczucia obcowania z Bogiem. Dla mnie Grabarka na zawsze pozostanie miejscem wyjątkowym. Pełnym spokoju, zadumy i uczucia bliskości z czymś nieuchwytnym. Dalekim od świata w jakim przyszło mi żyć."

 
Fot. Bartosz Sobanek: http://blog.sobanek.com.
Góra Grabarka rzeczywiście jest schronieniem dla potrzebujących modlitwy i wyciszenia, dlatego zamiast  próbować nieudolnie charakteryzować atmosferę tego niezwykłego miejsca podpowiem gdzie szukać dobrych fotografii stamtąd. Na pewno w albumie "Misteria" Adama Bujaka, a konkretnie w rozdziale "Pokutnicza Góra Grabarka" - 22 zdjęcia (lata osiemdziesiąte) składające się na piękny reportaż ze Święta PP. W wydawnictwie albumowym pt.: "Święta Góra Grabarka" (Białystok 1995) ze zdjęciami Marka Doleckiego opatrzonym tekstem Anny Radziukiewicz znajdziemy fotoreportaż będący opowieścią na temat Grabarki na przestrzeni kilkunastu lat. Pan Dolecki bardzo wnikliwie ukazał wiele zdarzeń i scen z całorocznego życia Góry Krzyży i jej mieszkańców.

Niezwykle ciekawe są zdjęcia Pana Tomasza Mościckiego, który jako fotograf specjalizuje się w technikach szlachetnych, a w 2000 roku przygotował wystawę "Święta Góra" (Galeria POKAZ), na którą składały się zdjęcia wykonane w technice gumy. Fotografie o różnorodnej tematyce od portretów wiernych i batiuszków (księży prawosławnych) przez sceny z pielgrzymki po krajobrazy z cerkwią, krzyżami i posępnymi chmurami. Projekt bardzo spójny, niebanalny i surowy w wymowie. Zdjęcia można znaleźć na autorskiej stronie www Pana Tomasza Mościckiego.

Osobne wersy należą się również  dla pracy, jaką wykonał i wykonuje nadal Pan Tadeusz Żaczek. Uważany przez niektórych za autora tworzącego najciekawszy i najwartościowszy w polskiej fotografii dokument dotyczący prawosławia. Wśród wielu jego fotografii wyróżniają się zdjęcia z pieszych pielgrzymek na Górę Grabarkę. Zdjęcia najczęściej czarno-białe, emocjonalne, doskonale dokumentujące czas modlitwy i czuwania przy krzyżach wotywnych, a także będące jakiegoś rodzaju komentarzem odautorskim. Reportaże Tadeusza Żaczka ukazują autora, jako osobę bardzo wnikliwą i drobiazgową w swojej pracy. Wspomniane fotografie z pielgrzymek nie zostały zrobione przez kogoś z zewnątrz, kto zatrzymał się obok i wykonał kilka ujęć aparatem, nie. Wrażenie jest inne. Ma się poczucie iż, twórca jest jednym z pielgrzymów, który nierzadko przyjaźni się z innymi wiernymi oraz batiuszkami. Nie wiem czy tak jest w rzeczywistości, ale z wielu portretów wypływa taka impresja.

Zachęcam do odwiedzenia podanych stron www, odszukania zdjęć w albumach, oraz innych interesujących Was informacji. Życzyłbym wszystkim by nowe zdjęcia, które być może zamierzacie zrobić na Świętej Górze Grabarce były wartościowymi opowieściami, ale także spokoju i ciszy w trakcie modlitwy na Górze Krzyży.
Fot. Daniel Ostapczuk






Wstępniak

Pociąg do reportażu i dokumentu rozumianych jako słowo pisane oraz obraz fotograficzny, doprowadził mnie do stworzenia niniejszej strony w internecie, notatnika sieciowego - popularnego bloga, który swoją tematyką opowiadałby o sprawach mi osobiście bliskich. Nawiązując do tytułu - "Odcienie Podlasia", oprócz tego, że ściśle określającego terytorialnie obszar poruszanej w przyszłości tematyki, sugeruje też jego rozmaitość, kalejdoskop różnorodności - jego odcienie. Podlasie dla statystycznego obywatela Polski leży w granicach województwa podlaskiego i jest to stwierdzenie całkiem trafne. Warto jednak zajrzeć do atlasu historycznego i spojrzeć na Podlasie jako krainę leżąca w północno-wschodniej Polsce, na Nizinie Podlaskiej, niekoniecznie przystającą do dzisiejszego podziału administracyjnego kraju, ale po dziś dzień posiadającą jako obszar ciekawą kulturę i jej materialne wytwory.

Słowo "odcienie" zostało tu użyte tez z powodu moich fotograficznych skłonności do rejestrowania rzeczywistości w czerni i bieli czy raczej w różnych tonach szarości. W taki sposób zamierzam opowiedzieć kilka lub więcej wątków na zdefiniowany wyżej temat. Oprócz tego spróbuję czasem odnieść się do interesujących mnie wydarzeń z gruntu fotografii, ale nie tego oficjalnego, a z fotograficznego "półświatka", fotograficznego podziemia, jeśli tak można powiedzieć.

Przy szkolnej pracy pisemnej wstępy najwygodniej jest pisać na końcu - wtedy dokładnie określić można cele tekstu, jego tematykę i wiele innych cech zawartych w treści. Wstęp pisany na początku jest natomiast zbiorem życzeń autora wobec własnych dociekań, pozbawia tekst precyzji a dodaje literackiej nieobliczalności. W takich warunkach efekty wyżej opisanych zamierzeń okazać się mogą dalekie od oczekiwań, o czym z góry uprzedzam, ale za to nie przepraszam, bo jak można przepraszać za coś, czego się nie zrobiło?

Zapraszam do sliedzenia blioga!


Okolice Zubowa